Nie wiem czy pamietacie jak podczas naszego pobytu na Rio Napo wspominalem o zagrozeniach jakie mozemy spotkac podczas "spaceru" po jungli, jest to bardzo wazne wiec przytocze te rozmowe z Carlosem raz jeszcze....
Siedzimy w domu Mariksy i jej 6 dzieci. Jedna izba z paleniskiem, za "oknem", czyli brakujaca sciana, bo w tropikach jest bardzo cieplo, juz ciemno. Widac tylko gwiazdy i kilka chmur, horyzont to postrzepione korony drzew. I oczywiscie szeroko rozlane, leniwie plynace wody Rio Napo....
W domu oprocz wspomnianej Mariksy i jej dziatek bylem jeszcze ja, Karol, Runi, Carlos - czyli nasz przewodnik ze swoja zona. Cos tam sobie rozmawiamy, popijamy aguardiente i herbate (smiesznie to zabrzmi ale ta woda to byla bardziej niezdorwa od tej wodki, bo pochodzila z Rio Napo, o czym przekonalismy sie nastepnego ranka...). Na poczatek oczywiscie pytamy sie dokad pojedziemy, a dokladniej: dokad zawioslujemy canoe. Oczywiscie miejsce jest piekne i unikatowe i mozna sie dostac tam tylko canoe (niestety okazalo sie nastepnego dnia, ze canoe ktorym plynelismy bylo za duze, zeby pokonac gaszcz selwy... Zastanawialismy sie wtedy z Runim czy Carlos przypadkiem nie wiedzial tego wtedy kiedy nam opowiadal o tym "laguna maravillosa"? Choc oczywiscie istnieje prawdopodobienstwo, ze nie byl tam dosc dlugo i wszystko zaroslo i dowiedzial sie o tym dopiero z nami na pokladzie...). Wreszcie dochodzimy do sedna sprawy: co niebezpiecznego czycha na nas w selwie....?
- Tygrysy? - pyta trzech gringos
- No, no - powiedzial Carlos po czym sugestywnie machnal reka, jakby odpedzal muche - krzykniesz albo machniesz reka i uciekaja.
No to chochaz tyle, se myslimy... Ale pytamy dalej
- Co wiec jest takiego niebezpiecznego? Pajaki?
- No. Troche. Ale nie tak bardzo.
- A wiec co?
- Serpiente (znaczy waz) - powiedzial ten polindianin i nawet po jego twarzy przemknal cien...
- Duzo jest tych wezty? Mocno jadowite?
- Nie duzo, ale jak ugryza to 3 moze 4 godziny i czlowiek umiera.
- A jest odtrutka?
Jak myslicie co powiedzial Pan C.?
- NO. NO HAY. Nie istnieje.
Swoja droga nawet jakby istaniala to i tak nie mielibysmy za duzo czasu na wydostanie sie stamtad... Innymi slowy: do wszystkiego bylo w ch...olere daleko.
Troche nam miny zrzedly. Ale nic. Twardym trzeba byc. Na co Pan Carlos powiedzial:
- Wczoraj w wiosce obok dziecko zostalo ugryzione.
- I co sie z nim stalo?
- Muerte. Niezyje. Ale nie martwcie sie - cos jakby tak - mamy (i tu uzyl takiego dziwnego slowa ktorego juz nie pamietam), przeciwko wezom (nastepnego dnia sie okazalo, ze to byly takie wlocznie....) i machety.
- Kazdy bedzie mial machete i wlocznie?
- Claro. Jasne - znaczy sie.
Oczywiscie rano sie okazalo, machete ma tylko Carlos, a jedna z dwoch wloczni Runi zostawil na brzegu w canoe...
- I bedzie bezpiecznie?
- Claro. Tengo arma. Oczywiscie, mam bron - taki stary z 50 letni sztucer na srut...
Wiec juz tak sobie sie czujacy, co bylo chyba widac po naszych twarzach rozmyslamy o tych wszystkich niebezpieczenstwach. Zapomnialem wspomniec o malarii... Carlos chyba to widzial, wiec co by nas podbudowac mowi:
- Si tu crees en Dio, todo estare bien.
Co w wolnym tlumaczeniu na Pl znaczy: "jak wierzysz w boga wszystko bedzie ok"...
Kilka tygodni pozniej, gdzies w boliwijskiej pampie, siedzac nad brzegiem rzeki Youmani (czy jakos tak), pelnej pirani, aligatorow, kajmanow, zolwi, delfinow, wezy i takich tam. Ogrzewajac sie to plomieniem ogniska to lykiem rumu, rozmawiamy sobie ja, Karol, Natasza i Christian (z Chorwacji) i Cameroon z naszym przewodnikiem. A wlasciwie ja i Karol a reszta sie przysluchuje...
Podobnie jak na Napo podejmowalismy kwestie podrozowania. Tym razem jednak bogaci w doswiadczenia pytamy sie po prostu naszego przewodnika, Misma (ja tam slyszalem Bismar, ale sie nie bede przeciez klocil jak 5 innych osob mowi: Misma...): czy mozliwe jest samotne przeplyniecie Yumani? Oczywiscie ze nie jest niemozliwe, sek w tym zeby poznac szczegoly i ewentualne niebezpieczenstwa...
- Ale jak? - pyta Misma
- Zalowzmy ze kupie canoe gdzies w wiosce w gore rzeki i poplyne w dol.
- Ale jaka lodka? Jak duza? Bo mala to moga zaatakowac kajmany.
- Tak mniej wiecej 6 do 7 metrow.
- A taka to tak.
- I takiej nie zaatakuja juz kajmany?
- W dol rzeki sa bardziej agresywne, ale tak duzej lodki to raczej nie zaatakuja. Ale chcesz plynac sam?
- No tak, sam.
- Sam to nie.
- A w ile osob? - pytam
- W 3 to jest dobrze.
- A inne zwierzeta, anakondy?
- Nie, one zyja raczej w pampie a nie w rzece.
- Ale przeciez takie duze to mozna spotkac tam gdzie sa duze zwierzeta, ktore moga zjesc. Czyli nad rzeka.
- No tak .-kur.... sie ciezko dogadac
- Czyli taka 6, 7 metrowa lodka w 3 osoby mozna plynac?
- Tak.
- A gdzie mozna spac? W dol rzeki duzo jest takich osiedli jak to? - czyli baz kampingowych dla turystow...
- Nie. Ale mozna spac na brzegu.
"Co on gada?!!"
- Jak to na brzegu?! A zwierzeta? Agresywne aligatory na przyklad?
- Zwierzeta nie atakuja ludzi. Chyba ze wyczuja ze sie boisz.
"No to zajebiscie, na bank sie nie beda ani troche bal w srodku boliwijskiej pampy pelnej jadowitych i ostrych zebow... Tez mi rada..."
- Ja nigdy nie mialem problemow jak spalem gdzies poza domem, bo nigdy nie okazywalem strachu. Jak zwierzeta go wyczuja to mozesz miec problemy.
Aha...
- Ok - mowie - plyne sobie duza ludka w pare osob, nie okzaujemy strachu, mamy wszystko czego nam potrzeba. I mozemy plynac, powinnismy sie czuc bezpiecznie?
-Depende se suerte...
Co w wolnym tlumaczeniu na Pl, oznacza: "zalezy od szczescia"...
Czy tylko ja widzie podobienstwo miedzy Carlosem a Misma? A raczej miedzy peruwianska selwa a biliwijska pampa?