(P.)A wiec, to bylo tak...
Po spenetrowaniu kopalni srebra w Potosi razem z szalonym Kanadyjczykiem wybralismy sie do Uyuni. Takie kilkunasto tysieczne miasto w srodku niczego na poludniowym zachodzie Boliwii, dzis to taka turystyczna mekka dla wszelakiej masci turystow, ktorzy maja ochote spedzic kilka dni w jeppie ogladajac to wszystko co ma do zaoferowania Altiplano boliwijskie, a trzeba przyznac ze jest sporo do zobaczenia:
- salary, w tym ten najslynniejszy i najwiekszy Salar de Uyuni. Wielka plaskosc soli, 10 582 km². Sporo. Jak na takim wielkim platou sniegu, promienienie slonecze odbijaja sie i mocno raza w oczy...
- wulkany, co prawda nie zagladalimsy do "piekla" ale udalo sie nam zobaczyc pioropusz dumy z falszywego komina
- gejzery, smierdzi strasznie ta woda co sie unosi z nich, jakas taka zgnilizna...
- laguny, czyli takie wyschajace slone jeziora gdzie zyja flamingi, ktore zywia sie jakimis rybami... One tez bardzo smierdza takim mulem, o czym sie przekonalem na wlasnej skorze. Chcialem zrobic ciekawe zdjecie, i sie okzalo ze lod nie jest taki mocny i wpadlem w ten szlam. I caly polar i spodnie smierdzial takim wigilijnym karpiem zmieszanym z mulem...
- stepy i polpustynie
- flamingi, takie ptaki :)
- lamy i alpaki, takie tutejsze dostarczycielki dzianiny, mleka, miesa i pewnie kosci na piszczalki.... Ewentualnie zawsze mozna je ususzyc i potem kupic w La Paz, na przyklad
- lisy, jeden wlasciwie
- wielkie glazy smagane od tysiacleci przez wiatr zmieszany z piaskem w efekcie powstaja takie formy jak: kamienne drzewo
Ale co by nie bylo tak fajnie to jedzenie w Uyuni, w przeciwienstwie do Rurenabaque bylo... ohydne... Niesmaczne, malo i jak zawsze: duzo ryzu. A ostatni obiad przebil wszystko: suchy ryz, pomidory, ogorki i konserwa rybna... Aha i majonez. Nie to zebysmy byli jacys tacy slabi i wybrzydzali, tylko ze mysmy zaplacili za ta wycieczke, wiec chyba powinnismy sie spodziewac czegos lepszego nawet jak na Boliwie... Ale generalnie bylo warto, z reszta niech zdjecia powiedza to co niedopowiedziane... :) Jak dla mnie bylo to do tej pory najpiekniejsze miejsce.
(K) po pierwsze to ja nie lubie zimna, bo jestem cieplolubny, wiec dla mnie Salar oczywiscie zrobil ogromne wrazenie, ale zapamietam go przede wszystkim jako najzimniejsze miejsce w jakim mialem okazje do tej pory byc w AP (i chyba w ogole na swiecie:)) oczywiscie, ze u nas tez sie zdarzaja zimy -20*, -30* nawet, ale:
- siedzi sie wtedy w domu i nie wychodzi na dwor
- w domu sa kaloryfery albo piecyki, dlatego w ogole sie tego zimna nie odczuwa i nie trzeba spac w kalesonach, spodniach, skarpetkach, koszulce, swetrze, polarze, czapce z alpaki i rekawiczkach z tejze oraz przykrywac sie dwoma kocami..coz tutaj trzeba i ludzi nie narzekaja, wiec moze sie czepiam?
- rzadko kiedy wieje tak zimny i przenikliwy wiatr, jak tutaj..
- Slonce nie napiernicza w dzien tak mocno, ze siedzac w samochodzie trzeba sie porozbierac do rosolu, bo mozna sie ugotowac..a gdy tylko otworzy sie drzwi to mozna zamarznac
- no i wreszcie gdy u nas jest zima, to zwykle spedzam ja na 200 m.n.p.m, a nie jak tutaj na 3500 m.n.p.m. co dodatkowo zwieksza odczuwalnosc tego cholernego mrozu!
Ale poza tym, ze bylo przenikliwie zimno to bylo oczywiscie przepieknie:) jak juz Piotrek pisal widzielismy tyle rozncyh ciekawych forma uksztaltowania terenu, ze hoho:p nasz kierowca, Juan, kolo 60tki spokojnie mial..dzielnie prowadzil Toyote Land Cruiser, ktora byla niewiele mlodsza od niego, po tych bezdrozach, praktycznie w ogole sie do nas nie odzywajac..czasem cos tam powiedzial, zwykle gdy dojezdzalismy do jakiegos ciekawego miejsca, wtedy krotka wzmianka co to jest i: pueden sacar fotos, czyli mozecie robic zdjecia!dzieki stary, nigdy bym sie nie domyslil, ze warto byloby zrobic kilka zdjec, skoro juz tu jestem:D w efekcie, on namawial nas caly czas do robienia zdjec, dlatego tyle tych zdjec jest:)
trzeciego dnia wstawalismy o 5.30, po to by wyruszyc szybciej na ogladanie wschodu Slonca..niestety tutaj rzadko kiedy cos idzie zgodnie z czasem i okazalo sie ze mamy problemy z silnikiem..ale nasz sprytny Pan Kierowca sie nie zrazil tym, wzial metalowy pret grubosci 5cm, dlugosci 40cm, owinal czubek szmata, polal benzyna, podpalil i....zaczal rozgrzewac wode w chlodnicy:) trwalo to jakies 20 min, w miedzyczasie zagonil mnie do tej roboty, bo jako jedyny mialem czolowke, ktora mu sie przydala i noz..tak wiec stalem nad tym samochodem, na tym mrozie i rozgrzewalem to co mi kazal..:p Piotrek rowniez przyszedl sie ¨ogrzac¨ reszta natomiast grzala dupy w srodku, gdzie tak naprawde bylo niewiele cieplej:)
tego dnia odwiezlismy Cameroona do granicy boliwisjko-chilijskiej, ktorej my niestety nie przekroczylismy, bo jak wynikalo z mapy, nie bardzo czasowo i pienieznie oplacalo by nam sie wracac do Peru przez Chile, dlatego wrocilismy spowrotem do Uyuni, stamtad do La Paz, a teraz bedziemy sie bujac do Peru tak jak pisal Piotrek. Ten dzien, czyli 13 czerwca nalezy uznac za punkt zwrotny, za poczatek naszego powrotu do Polski - poniewaz teraz juz nie bedziemy oddalac sie od Bogoty, tylko z kazdym dniem coraz bardziej sie do niej zblizac..Salar byl najdalej na poludnie wysunietym miejscem, jaki mielismy okazje zobaczyc w AP..okolo 23* szerokosci poludniowej..coz, lezka w oku sie kreci:)