(K) do Sucre pojechalismy sami, tzn bez Piotrka: tylko ja, Jarek i Camerun. Piotrek zle sie pooczul i zostal w Potosi, o czym szerzej piszemy w nastepnym wpisie. W kazdym razie Sucre uwazane jest za konstytucyjna stolice Boliwii, mimo ze glowne budynki rzadowe i faktyczna wladza skupia sie w La Paz. Ponoc Sucre uznawane jest za najpiekniesze miasto w Boliwii i zarazem chyba najbezpieczniejsze..miasto zupelnie inne niz te, ktore zwyklismy juz ogladac..nowoczesne, a zarazem z wieloma zabytkami..glowny plac obfituje w wiele zieleni, jak to zwykle bywa, ale jest rowniez duzo knajpek, restauracji, cafeterii..ogromna ilosc kosciolow, wspaniala panorama i ludzie jakby z innego panstwa..oczywiscie spotyka sie Indianki z wlosami zaplecionymi w wrakocze, ale ogromna wiekszosc ludzi, to elegancko ubrane panie i panowie, schludni uczniowie w mundurkach czy tez po prostu wielu gringos..:) przyjechalismy do Sucre w niedziele, kolo 12..znalezlismy hostel za 60/3os, przynajmniej tak nam powiedziala recepcjonistka, co okazalo sie bzdura, bo gdy przyszlo do placenia na drugi dzien, to wlascicielka powiedziala, ze jest 70/3os..zaczela sie ostra dyskusja o 10 boliwianow, czy 5 zl/3os..w koncu gosciowa zadzownila do swojej pracownicy, opieprzyla ja jak trzeba, ze dala nam znizke, bez skonsultowania z nia i powiedziala nam, ze placimy 60, a roznice zaplaci pracownica..:p troche nam sie z Jarkiem glupio zrobilo i postanowilismy zaplacic te 70..w koncu dla nas to tylko po 1,70 PLN na glowe, a dla tej biednej dziewczyny pewnie 1/3 dniowki...:)
a wiec przyjechalismy do Sucre glodni jak wilki, po calej nocy jazdy z La Paz do Potosi, a potem przesiadka w busa do Sucre..poszlismy do chinskiej, potem zachcialo nam sie pojsc na jakies tagrowisko, ale ze to niedziela to schodzilismy na piechote cale miasto i wszystko bylo pozamykane..:) ale przynajmniej pochodzilismy po tych waskich uliczkach i poogladalismy kolonialna zabudowe..
w Sucre spedzilismy noc, drugiego dnia wybralismy sie z Camerunem na zakupy, Jarek poszedl troche predzej przed nami i potem sie juz nie odnalezlismy..:p zlalizlismy znow pol miast, wrocilismy do hostelu, spakowalismy toboly i ruszylismy na terminal kupic bilety do Potosi..tu w Boliwii, a wlasciwie w calej Ameryce Poludniowej jak sie kogos o cos pytasz co zawsze da Ci odpowiedz..np: przepraszam gdzie jest najbliszy bankomat?przewaznie nie wiedza, ale zawsze padnie odpowiedz, ze trzeba isc prosto 3 skrzyzowania i w lewo..zapytasz sie nastepnego, to powie zupelnie cos innego..ale nikt Cie nie zostawi bez ¨pomocy¨:) podobnie sprawa sie ma z autobusami..kiedy odjezdzamy-pytasz sie kierowcy, albo tego co sprzedaje bilety..o 16.00, okej jest 15.30 wiec jedziemy za chwile..przychodzi 16 oczywiscie nie jedziemy, bo nie ma kompletu..:) ale najwazniejsze ze klient bilet kupil, zaplacil, wiec juz te pol godziny poczeka, bo jakie ma wyjscie..? no i nam oczywscie powiedzieli ze jedziemy o 16, wiec czekalismy troche czasu, za to innym gringos powiedzieli, ze jedziemy o 15.30, wiec biedni w autobusie czekali ponad godzine:p w Polsce spoznienie 5 minutowe autobusu skonczyloby sie masakra kierowcy...coz, co kraj to obyczaj..:)