(K) na wstepie chcielismy przeprosic niektore osoby, ze nie dalismy znac predzej, ze nie bedziemy sie odzywac przez kilka dni..postaramy sie zeby na przyszlosc nie bylo takich sytuacji..:)
a nie bylo nas bo bylismy w Rurenabaque, czyli na boliwijskiej pampie..z La Paz do wspominanego miasteczka jest 450 km, natomiast podroz trwa 18 godzin..a to dlatego, ze 3/4 drogi wiedzie po szutrowej trasie, wyoboistej oczywiscie a jakze, tak ze oka nie zmruzysz..do tego caly przez 3/4 szutrowej trasy masz po jednej stronie przepasc na 600 m, po drugiej klif, tak ze szybciej jak 30-40 w porywach nie pojedziesz..kierowcy maja tutaj stalowe nerwy, ale i tez umiejetnosci, bo gdyby nie one to spokojnie ze dwa razy lezelibysmy w przepasci i raz przewrocili sie na bok..jak wroce to zobaczycie filmy, bo wszystko jest nagrane:)
a wiec owa droge pokonalismy dwukrotnie i musimy przyznac, ze to je pory to byl najniebezpieczniejszy etap naszej podrozy..:)
a wiec gdy dojechalismy do Rure, to udalismy sie do naszej agnecji, z ktora mielismy sie wybrac na pampe. jechal z nami Kanadyjczyk, ktory razem z nami jechal na rowerach do Coroico..do tego dwie dziewczyny z Izraela i parka Chorwacji..:) nie ma co, ale ekipa nam sie trafila przednia:)Kanadyjczyk stylizowany na Johnego Bravo, Chorwat z mistrzowskim dowcipem i jego bardzo sympatyczna dziewczyna..smiechu byla kupa, przynajmniej ja mialem caly czas ubaw po pachy..:p
Plan podrozy: calkowity koszt 3dni/2noce - 550 bol/280zl
Dzien 1:
- 3,5 h jeepem po bezdrozach z Rure na pampe, po drodze obiad
- 2,5 h lodka po rzece, obserwowanie aligatorow, kajmanow, marabutow, manguari, malp roznego rodzaju, zolwi i takich tam innych..
- przybijamy do noclegowni, plyniemy obejrzec zachod slonca, ktorego nei bylo, bo chmury..potem wizyta w knajpce, kolacja i ognisko..
Dzien 2:
- sniadanie, potem wyruszamy na pampe w poszukiwaniu anakondy..po 2 godz poszukiwan Piotrek wypatrzyl jedna, mala 2metrowa..potem jak amerykanscy turysci robilismy sobie z nia zdjecia i takie tam..
- obiad, po obiedzie 2h siesta a wiec kazdy uwalil sie w hamaku..
- po siescie plyniemy w inna czesc rzeki, gdzie zeruja piranie..zaczyna sie wedkowanie:) to nie taka prosta sprawa, jak by sie wydawalo..zylka, haczyk, obciaznik i wielki kawal miesa na haczyku..rzucasz, czekasz do pierwszego szarpniecia i ciagniesz-tyle teorii. w praktyce, pieprzone gnojki przewaznie obgrzyaly cale mieso i nic z tego nei wyszlo...mimo to udalo mi sie zlapac honorowa piranie (zolta, czyli to mniej agresywna, dopiero na drugie dzien zlapalem czerwona, czyli ta najgrozniejsza..), a nasz przewodnik w tym czasie wyciagnal chyba 3 albo 4...ale on to robi codziennie, wiec nie czuje sie w zaden sposob gorszy jak na pierwszy raz:p
- po piraniach knajpa, a po knajpie wybralismy sie na nocne poszukiwanie czerwonych oczu aligatorow..kazdy z nas mial czolowke i niczym latarnia morska patrolowalismy rzeke w poszukiwaniu skrzacego sie czerwonego koloru...i rzeczywiscie!to niesamowite, ale oczy aligatora sa czerwone:) zlowrogo to wygladalo, szczegolnie jak wplynelismy do miejsca gdzie bylo ich kilkanascie w poblizu lodki!na szczescie to byly male gnojki, jednego zlapalismy, tzn przewownik no i owczywiscie zrobilismy mu sesje zdjeciowa:)
Dzien 3:
- sniadanie, potem wycieczka po rzece w poszukiwaniu innych dziwnych zwierzat, az w koncu potem kapiel z delfinami w rzece...Inia, tak to wlasnie te delfiny:) Inie sie nazywaja..ponoc bylismy w takim miejscu w ktorym nie ma piranii ani aligatorow, poniewaz miejsce to jest chornione przez delfiny, ktore opiekuje sie mlodymi i zaden drapieznik nie ma prawa tam wplynac..no jak tak, to dobra - jako jedyni z Piotrkiem wskoczylismy do wody:D nie mialem przyjemnosci zadnego z tych delfinow dotkanc, w kazdym razie dziwnei sie czulem jak wokol mnie plywaly, tzn wynurzaly sie jakis czas..:)
z dziwnych rzeczy, ktore tu napotkalismy to np. aligatory na brzegu, 5 m od hamakow ktorych lezelismy...albo malpy tuz nad budynkiem w ktorym mieszkalismy:) pierwszego dnia podplynelismy jeszcze do drzewa na ktorym siedzialy te male, zolte, chyba kapucynki, i poczestowalismy je bananami...jedly nam z reki, dzikie zwierzeta..niesamowite..we Wroclawiu w ZOO tego nie ma...:p
warto jeszcze wpsomniec, ze jedzenie bylo tam naprawde wysmienite!codziennie oczywiscie cos innego i naprawde dobre..