(K) a wiec wstalismy rano, tj o 9.30, zeby sie spakowac i wyruszyc w droge powrotna do Cuzco..a ze do 10 trzeba bylo oddac klucze od pokoju, zeby nie placic za nastepna dobe, to spakowalismy sie w 7 minut i wyruszylismy w droge powrotna..najpierw nozkami jakies godzinki, szlismy dolina wzdluz pieknych gor, z ktorych jedna to Machu Piccu, druga Wayna Piccu i szereg innych, ktorych nazw nie znamy, ale zobaczycie na zdjeciach..doszlismy do punktu w ktorym mozna bylo sie zabrac taksoweczka do oddalonego o 1,5 h drogi miasteczka, skad moglismy juz bezposrednio do Cuzco pojechac..a wiec zaladowalismy sie do jednej z takich taksoweczek no i w droge mowimy do szofera, a mlody byl tak na oko 23 lata..a on na to, ze nie jedziemy, tylko czekamy na kolejnych dwoch pasazerow, bo tylko z nasza dwojka to mu sie oczywiscie nie oplaca..:)mowi, ze maks 20 min bedziemy czekac, no wiec dobra niech i tak bedzie..zapuscil nam reggaeton (taki rodzaj muzyki) na full no i siedzimy w tym aucie. Jak wyjalem telefon, moja stara spracowana nokie to nagle oczy im sie zaswiecily wszystkim...mysle, sobie czego tak? poprosil mnie jeden zebym mu pokazal no to daje mu, on obraca go, oglada, 1,3 mpx aparat - mruczy sobie pod nosem, pyta sie czy mp3 ma, czy filmy kreci..jak mu to wszystko potwierdzilem to dopiero sie napalil i pyta sie mnie ile kosztuje, tzn ile bym chcial za niego:) no to mu mowie, ze nie sprzedam, bo potrzebuje i takie tam inne..a ten sie upiera, ze chce kupic, no to mysle sobie dam mu cene zaporowa mowie: 400 soli, czyli na nasze jakies 450 zl, bo tyle gdzies trza bylo w Polsce za nowego placic, jeszcze nie tak dawno temu, chociaz teraz patrze na allegro i jest po 250 nowka..tak, ze mysle sobie 400 za takiego spracowanego nie da i sie odczepi, a on na to zdziwiony, co tak malo! malo mysle?to po ile u was sa? 400 $, czyli 1200 soli - zmartwiony odpowiedzial..wyjal z kieszenie Sony Ericssona, jakis slaby model bez niczego praktycznie i mi mowi, ze ten kosztuje u nich 300 soli, wiec dac mi za mojego 400 to dla niego zaden problem:) sie zdziwilem z leksza no ale nic dalej mowie, ze nie sprzedam, to ten ze 500 mi daje od razu..:) czyli grubo ponad 500 stow, w Polsce sobie dwa za to kupie..:p no ale ostatecznie mu mowie, ze jednak nie..sie zmartwil chlopak i poszedl plakac gdzies na bok..
w koncu znalezli sie pasazerowie do naszego bolidu, ale zamiast dwoch przyszlo trzech - Zydow..:)i Zydzi jak to oni zaraz zaczeli zbijac cene (lepszi od nas byli, co sie rzadko zdarza wsrod backpakersow, ktorych spotkalismy do tej pory na trasie..:) no i utargowali, ze jedziemy za 40 soli, czyli po 8/os..no to jedziemy! z przodu jeden, z tylu trzech i w bagazniku jeden. W droge! szofer zapierniczal i to rowno po tych polnych drozkach.z jednej strony skala, z drugiej przepasc gleboka na kilkaset metrow, a droga nie szersza jak 4 metry..dwa samochody zeby sie minac to musza znalezc jakis szerszy fragment drogi, wlasnie w celu wymijania utworzony..a ze droga kreta, to przy dojezdzaniu do do zakretu trabi sie, zeby auto jadace z naprzeciwka wiedzialo, ze z drugiej strony tez ktos jedzie:)
w koncu po 2 h dotarlismy do miasteczka w ktorym mielismy sie przesiasc w busa do Cuzco..od razu, jak to zwykle bywa, podbiegla do nas dziewucha i sie pyta czy do Cuzco chcemy, my jej na to ze oczywiscie, no to ona mowi, ze za 25 pojedziemy..Zydzi wtedy wkroczyli do akcji:) my sie przysluchiwalismy a Ci wsiedli na nia we trzech i ja urobili do 20 soli za osobe..:D no dobra to czekamy na busa, ktory ma byc o 16 (jest godzina 15.15). rozgladamy sie w poszukiwaniu jakiej jadlodajni, ale na takim zadupajewie to ciezko znalezc cos..poszlismy do RESTAURACJI (buahaha) i tam serwuje kobiecina tosty, bulki, jakis ryz cos tam jeszcze innego..Zydki po sandwichu z avokado se wzieli, a my pytamy czy ryz ma z kurczakiem..na to chlopaki do nas, ze nie zdazymy zjesc, bo zaraz bus..oj chlopcy myslimy sobie z Piotrkiem, czy wy sie jeszcze nie nauczyliscie, ze tu nigdy nic nie jest na czas..?jak mowia ze 15 minut, to znaczy conajmniej 30..jak babka powiedziaa, ze bus o 16 to znaczy conajmniej o 17..ale dziwne, bo wracaja z Boliwii to sie powinni juz nauczyc jak to dziala:) w kazdym razie wzielismy po dwie bulki, ja wzialem tosty, Piotrek bulki z miesem..moje byly dwa razy mniejsze niz jego, ale cena ta sama..i nie pomogla klotnia z babka, ze nie zaplace, tyle co on, bo mam dwa razy mniej zarcia..ach mysle sobie, niech Ci bedzie juz!przezyje jakos te 8 soli..:/
godz 16 - oczywiscie ze nie jedziemy..
godz 16.30 - a pewnie ze nadal siedzimy na dupach i czekamy na busa
godz 17 - inni backpakersi jada do Cuzco, mimo ze przyjechali do miasteczka po nas, ale za to ich jest 9, wiec biora calego busa od razu i kierowca jedzie, bo mu sie oplaca..a nas jest tylko 5 wiec potrzeba nam jeszcze conajmniej 4 osob by jechac..ZAJN!!! pisane fonetycznie, czyli K...a po hebrajsku..:D
Izraelici nie przywkli by ktos ich w butelke nabijal, znowu pedza do kobieciny, co nam bilety sprzedala i sie grzecznie pytaja gdzie nas bus i czemu nie jedziemy mimo ze juz godzine temu mielismy jechac..? na to ona, ze bus jest tam, 300 m dalej, za budynkiem..ze kierowca go czysci, myje, ze smieci ze smietnikow wyrzuca, odkurza i takie tam brednie...no to oni dawaj, ida tam zobaczyc czy ten bus naprawd stoi...no oczywiscie, ze busa nie bylo, ale chlopaki sie musieli przekonac na wlasne oczy:)
i tak bysmy tam kwitneli jeszcze nie wiadomo ile, ale na szczescie kolejnym autem z Machu Piccu przyjechali kolejni backpakersi, a konkretnie kolejnych 4 Zydow..:)w ten sposob po jakichs max 10 minutach znalazl sie bus dla nas..zaladowalismy sie wiec: 7 Zydow, 2 Polakow, 1 Peruwianczyk i w droge! Ale nie tak szybko, za pieknie by bylo...mimo ze jest godzina 17.40 robimy sobie przystanek by zaladowac na dach rowery (7-9), czyli kolejne 20 minut czekania...w koncu rowno o 18 wyruszamy w droge!uff...kierowca mowi ze na 23.00 bedziemy..
wesolo bylo po drodze: po pierwsze nie rozumielismy ani slowa z tych ich hebrajskich slow, po drugie kierowca wlaczyl swoja muzyke, peruwianska, z na koncu busa jeden z Zydkow wlaczyl mptrojke podlaczyl malutkie glosniki i zapuscil U2. I w ten sposob mielismy stereo przez cala droge:) po jakich 40 min kolejny przystanek..my z Piotrekim spokojnie to przyjelismy, chociaz tez chcielismy byc jak najszybciej w Cuzco, ale Izraelici juz sie gotowali, ze znowu jakas przerwa..ale gosc sie tlumaczy, ze tylko paliwo natankujemy i jedziemy!no to tankuje to paliwa, czyli wlewa benzyne z wiaderka, przez lejek do baku, a ze wiadro jakies 20 litrow mialo, to ciezkie jak cholera i ulalo mu sie, a konkretnie to do rekawa sobie troche zatankowal..:) no nic wytarl sie i jakby nigdy nic jedziemy dalej, a w srodku nagle zaczelo strasznie dawac benzyna..:P
droga kreta, wiec nie szybciej jak 60 km/h, ale zakretow tyle, ze nie sposob spac..do tego w samochodzie zimno, bo jak mowi kierowca, jak bedzie za cieplo, to mu sie bedzie chcialo spac a to niebezpiecznie jest...:) moze i cos w tym jest, bo po drodze minelismy dwa samochody, ktore na jednym z zakretow wpadly na siebie..bus, cos tak jak nasz i jakas osobowka..pewne se ogrzewania powlaczali i przez to nie zachowali nalezytej ostroznosci:p w kazdym razie jak to zobaczylismy to miny nam zrzedly i kierowcy juz potem nie pozwalalismy jechac sybciej niz 60, nawet na prostych:)
tak gdzies od 22.20 chlopaki zaczeli sobie robic jaja z kierowcy...tzn co 5 minut pytali sie go ¨jak daleko do Cuzco¨, albo ¨Czy to juz Cuzco?¨ i tak co chwile..w koncu im mowi o 22.45, ze jescze 15 minut..no zobaczymy:) i wiecie co? na budziku byla 23.00 i przekraczalismy napis ¨Witamy w Cuzco¨! rozlegly sie gromkie brawa dla szofera...:D wysadzil nas na Plaza de Armas, ale jednemu z Zydkow sie to nie spodobalo..a propos, akurat ten Zydek byl identyczny jak Kudlaty ze Scooby Doo!! rudy, zarosniety, no identyko, smieszny taki:D hehe..i mowi do goscia, troche po angielsku, troche po hiszpansku, troche po hebrajsku, tak ze gosc nie mogl tego zrozumiec, jesli nie poslugiwal sie przynajmniej dwoma z tych jezykow..a nie poslugiwal sie:) i mowi do niego, ze on jest zmeczony, ze on chce spac, ze on tu nie wysiadzie, ze umowa byla inna, ze amiga (ta co nam bilety sprzedala) mowila, ze nas wysadzi gdzies indziej i takie tam....:p no ale nic to nie dalo, bo kierowca nie zrozumial, wiec wyladowalismy sie z busa, pozegnalismy z Izraelczykami i ruszylismy do swojego hostelu..po drodze szybkie trzy hamburgery na ulicy na dobranoc i do spanka....