(P) Moje MP
A wiec co by zaczac zle a skonczyc dobrze powiem tak...
Wieczorem w dniu poporzedzajacym nasze wyjscie na Machu Picchu, przy kolacji, w Aguas Calientes tak sobie z Karolem pogadalismy, ze nastepnego dnia tak wlasciwie to sami, znaczy osobno, poszlismy w strone zaginionego miasta Inkow. Ale to sprawa miedzy nami, teraz jest luz. Tylko jakby sie ktos pytal dlaczego nie mamy razem zdjecia to juz wie :)
A wiec Moje Machu Picchu wygladalo tak...
Mialem wielkie marzenie zobczyc wschod slonca na MP, a ze czulem sie niezle to poszedlem dosc szybko przed siebie. Po drodze wymyjalem tych co nie mieli takiej motywacji. Z poczatku brak czolowki (baterie sie mi wyladowaly...) w tych junglowych ciemnosciach troche utrudnial sprawe... Pierwszy raz, na tej trasie, a jedyne co o niej wiedzialem, od Pana Recepcjonisty to, ze: "kolo mostu jest taka droga do wejscia" po czym wzial dlugopis i taki szlaczek namalowal... Na szczscie nasze oczy szybko akomoduja sie do malej ilosci swiatla i po jakichs 5 min potykania sie o stopnie i chodzenia na oslep zaczalem widziec "biala sciezke kamieni przed soba". I tak az do momentu kiedy Ci wszyscy ktorzy szli szybko natrafili na grupke ktora szla wolniej i zatamowala caly ruch... I jak karawana poruszalem sie za ta ciuchcia.
Dwadziescia minut przed szosta znalazlem sie przed wejsciem do Parku, i wtedy zaczal sie dla mnie "turystyczny" koszmar...
Okazalo sie ze nie tylko ja chcialem zobaczyc wschod slonca, ale jakies 100 innych osob przede mna tez... Jakies 15 min pozniej zaczely przyjezdzac autobusy pelne turystow. Zaraz tez zaczelo sie z nich wylewac turysci, niewazne czy starzy czy mlodzi, wszyscy jak tam byli potykajac sie niemal o siebie biegli zajac SWOJE miejsce w kolejce... I tu tez nie moge pominac pewnego faktu:
Zwiedzanie MP to jedna z najprostszych spraw na swiecie. Wyobrazcie sobie tak: wstaje rano, pòwiedzmy w niedziele, ogladam swietny program o Machu Picchu, i zainspirowany widokami, se mysle: jade tam. Wsiadam w taksowke, ktora zawozi mnie na lotnisko, czekam na odprawe, wsiadam do samolotu i po kilkunastu godzinach jestem w Limie, zmieniam samolot i po godzinie jestem w Cusco. Biore kolejna taksowke do hotelu, gdzie wlasciciel oferuje mi wycieczke na MP. Nastepnego dnia taksowka zawozi mnie do faszystowskiego pociagu zmierzajacego do Aguas Calienets (dlatego faszystowkiego bo obowiazuje w nim podzial na Peruwianczykow i Nieperuwianczykow, tak samo z reszta przy zakupie biletu = gringo placi dokladnie 2 razy wiecej). Tam zaraz z peronu odbiera mnie kolejny autobus do kolejnego hotelu (gdzie placi sie oczywiscie w dolarach a nie w solach), nastepnego dnia KOLEJNY autobus zabiera mnie przed wrota MP. Po czym wykonuje JEDYNE (wlasciwie) 100 do 200 krokow i moim oczom ukazuje sie Zaginione Inskaskie Miasto...
Ale wracajac, jestem przed wejsciem, ok 5.50
Nie majac wiec nic do roboty czekam sobie na otwarcie, kiedy wreszcie wrota sie otworzyly dowiedzialem sie czegos nowego... Okazuje sie, ze obowiazuje ograniczona ilosc miejsc na wejscie na Wayna Picchu (ta strzelista gore ze Swiatynia Ksiezyca z ktorej widac MP z gory) w kazdym dniu, ja slyszalem o 100 a Karol o 400 osobach na dzien. Czyli nie wystarczy zabulic 124 soli za bilet, trzeba jeszcze byc o 5 albo najlepiej 4 rano przed wejsciem do Parku i zajac swoje miejsce przed drzwiami. A kiedy sie otworza (laskawie te wrota do innego swiata...) nalezy przepychac sie lokciami i kolanami posrod cizby. Potem najlepiej z wyskoku dopasc biorka przy ktorym siedzi Pan albo Pani sprawdzajaca bilety, dostac od nich pieczatke, obracajac sie do wyjscia do Parku sprzedac dwa sierpowe i trzy na odlew co by zniechcic konkurentow. I co sil w nogach popedzic w okrzykach (najczesciej amerykanskich) i adidasach (albo wrecz szpilkach) na wskros Miasta Inkow do budunku usytuowanego dokladnie po jego drugiej stronie i otrzymac od kolejnego Pana Kontrolera bilecik wstepu na Wayna Picchu. Potem to juz mozna zaczac odpoczywac po tym szalenczym, jak w amoku, jak stado rozjuszonych bykow, biegu i rozpoczac zwiedzanie MP...
Widzac wiec totalne odmuzdzenie moich towarzyszy zwiedzania, stwierdzilem ze nie mam ochoty wspinac sie z nimi na Wayna Picchu i sluchac jak to sa bardzo zmeczeni, i jak to trudno bylo wejsc po schodach, albo ze autobus byl niewygodny, albo ze woda w hotelu za zimna... Oczywsicie mocno przejaskrawiam i generalizuje. Ale jak to juz ktos napisal na MP "wchodza": "niewidomi emeryci, kulawi, blondynki w szpilkach..."
Dlatego poszedlem w przeciwna strone, gdzie nie dotarly jeszcze te "nienasycone hordy" i rozkoszowalem sie widokiem zamglonego Miasta Inkow... Ale to lepiej opisza zdjecia :)
A jak ja oceniam samo MP? Z pewnoscia jest to miejsce warte odwiedzenia. Czlowiek spacerujac po tych waskich sciezkach, stromych schodach. Patrzac na te idealnie dopasowane kamienne bloki. Funkcjonalnosc calej zabudowy i badz co badz (w znacznej czesci MP jest zrekonstruowane) stan w jakim sie znajduje po 500 latach, zachodzi sie w glowe jak oni to zrobili? Przepascie glebokie na kilkaset metrow, a oni tam zbudowali kamienne terasy! Idac tak z Karolem, zastanawialismy sie nad tym i przyszlo nam do glowy jedno rozwiazanie: oni po prostu mieli smiglowce :)
Kiedy kolo 15 zrobilo sie "luzniej", i zmeczeni podruzowaniem autobusem turysci wrocili do cieplych pieleszy Aguas Calientes. Machu Picchu zrobilo sie jakies takie przyjazniejsze i piekniejsze dla mnie. Moglem wreszcie nasycac do woli swoje oczy doskonala harmonia jaka w moim przekonamiu rzeczywiscie istnieje pomiedzy tym starym miastem i otaczajacymi je gorami...
Konczac kiedys na pewno tam wroce, ale juz inna droga :P
(K) moje MP, co was pewnie nie zdziwi, wygladalo dokladnie tak samo jak Piotrka..tzn miasto, bo cala otoczka to troszke inaczej..
a wiec wchodzilismy osobno - to juz wiecie. Praktycznie nie liczac jednego 2minutowego spotkania na gorze, to przez caly dzien sie nie widzielismy. Moze i lepiej, bo zawarlismy z tego powodu dwa razy wiecej znajomosci, niz jakbysmy sie bujali razem..:D a wiec od poczatku..
jako, ze za bardzo po gorach nie chodze, a ostatnie 7 miesiecy spedzilem za biurkiem przy kompie, to z moja kondycja nei najlepiej, wiec droga na MP byla dla mnie nie lada wyzwaniem..pierwsze pol godziny - ok, potem nie moglem zlapac oddechu, po jakims czasie oddech sie unormowal, ale za to nogi nie dawaly rady z tym ciezarem na plecach..w efekcie zrobilem po drodze 6 do 8 przystankow i zostalem dogoniony przez grupe 30 osob wlekacych sie z dolu, ktorzy wyszli jakis czas po nas..no i tak z nimi sie turlalem na gore, wiadomo w grupie zawsze razniej. konkretnie to szedlem razem z pewnym chlopakiem, ktory nie wiedziec czemu przez cala droge sie do mnie nie odzywal..dopiero na gorze zauwazylem, ze byl niemowa:) no nic doszedlem na gore, ustawilem sie w kolejce 200 osob, ktore juz tam staly i czekam..nadeszla kolej na mnie, stanalem u ostatnich kontrolncyh wrot i co? i mi gosciu mowi, ze nie wejde bo mam plecack za duzy..ot co!owszem czytalismy dzien predzej ze nie wpuszczaja z plecakami wiekszymi niz 20 l, ale myslelismy sobie ze nas to nie dotyczy:p co prawda potem, czyli po poludniu juz wpuszczali z kazdym rodzajem plecakow, ale rano skrupulatnie sprawdzali kto ma za duzy...:/ tak wiec nie wejde mi mowi i mam oddac plecak do przechowalni..a jak to mysle sobie!? to po to bralem zarcie, dziennik, spiwor, wode, repelenty i inne jeszcze niepotrzebne rzeczy zeby ich teraz nie wniesc na MP?!on na to, ze zgadza sie...no Ty Peruwianczyku, mysle sobie! stanalem wiec przy nim i ostentacyjnie zaczynam sie przepakowywac do ochraniacza przeciwdeszczowego na plecak...wszystko mi sie tam ladnie zmiescilo, wiec sie go grzecznie pytam czy teraz bedzie juz ok, co potwierdzil. wiec oddalem plecak do przechowalni, skasowal mnie kolejne 3 sole i pedze po raz drugi do bileterni, co by byc na MP przed wschodem (ktorego de facto i tak nie bylo, wiec nie musialem sie spieszyc)..ide wiec, daje bilet, na co inny gosc do mnie ze z tym nie wejde i wskazuje na spiwor..no zesz kurwa ja pierdole, klne sobie na glos, bo i tak nikt z tego tlumu Amerykancow nie rozumie!w kazdym razie Peruwianczyk zjarzyl, ze zadowolony za bardzo nie jestem..wiec go pytam uprzejmie dlaczego nie moge?on na to: bo nie. wiec pytam po raz drugi dlaczego nie moge..to on na to: a po co mi to..? rosa po kolana, wszedzie mokro, zimno, wiec mu mowie ze chce miec zeby sie polozyc w suchym a nie w mokrym..na co on ze tam jest sucho. i gadaj z nim..zabralem wiec manele i ide do srodka, a ten za mna..i dalej mi mowi ze nie moge wejsc z tym, bo sa przypadki ze turyscie nocuja w MP, a to jest zabronione i nie wolno wnosic dlatego spiworow...dobrze wiec, mysle sobie i tak nie mialem zamiaru spac, wiec niech juz Ci bedzie!wystarczylo jednak zebym spiwor dal na spod torby, a nie na wierzch..drugim razem bede madrzejszy:)
tak wiec oddalem spiwor do przechowalni i po raz 3 atakuje wejscie..w koncu mnie wpuscili..jestem. wspinam sie po schodach jakies 5 min pod gore i oto moim oczom ukazuje sie widokowkowe Machu Piccu:) zaleglem na skale z ktorej roztaczal sie ten pieknyt widok i tak siedzial na niej dobre 3-4 godziny..potem zszedlem na dol zjesc to co zostawilem w plecacku i wracam na gore..i znowu ze 4 godziny mi zeszly na tej skale na patrzeniu, na fotografowaniu, na poznawaniu nowych ludzi..:)spotkalem 5 Polakow..2 na szlaku, i 3 na MP..Nowak teraz do Ciebie: akurat lezal kolo mnie szalik Lecha i przechodzi dwoch takich i mowia: Lech Poznan, na to ja wyrwany z letargu ocknalem sie i ze zdzwieniem spogladam na nich..a skad wy?a z Krakowa..oj to sie nie polubimy, mysle sobie..a komu kibicujecie? Wisle..mialem racje, nie polubilismy sie:p poszli dalej..potem jak schodzilem na dol, znowu z szalikiem, to mija mnie kolejny koles..i od razu z grubej rury: my to sie chyba nie polubimy:) dlaczego pytam sie, z jednej strony zadowolony, ze polski glos slysze, a z drugiej ciekawy o co mu chodzi jak mnie w gole nie zna..na co on, ze jest kibicem Legii. no i tak tez wygladasz, mysle sobie: lysy kark, wytuatuowany, taki typowy przymul..ciekawe co on tam robil na MP, pewnie nawet nie wiedzial co zwiedza?moze z wiezenia wyslali na wycieczke za dobre sprawowanie? w kadzym razie jak mu przypomnialem kto w tabeli wyzej stoi to sie uspokoil..:D takie to mialem bliskie spotkanie z Polakami..trafilem tez na dwoch Kanadyjczykow z Quebec, ktorym spotkalem juz w Cuzco, po czym jechali innym autobusem i teraz znow na siebie trafilismy...posiedzieli na MOJEJ skale ze 2 godzinki..potem dwojke Hiszpanow mieszkajacych w Ameryce sie napatoczyla, ktorzy akurat wracali z Boliwii, takze udzielili mi przydatnych wskazowek co zobaczyc i ile max za to zaplacic..:)na koniec zapytali kiedy moga przylatywac do mnie Polski, na co odpowiedzialem ze zaraz po moim powrocie od nich z USA..:p
potem przysiadl sie do mnie przewodnik po MP, ktory czekal na swoja kolejna grupe turystow..powiedzial ze bierze 30$/os za oprowadzenie po Machu..sporo..ale tak sie ze mna zasiedzial chyba z godzine, ze mysle sobie a co tam zapytam sie moze i mnie wezmie ze swoja grupa..:) no i jak ta grupa, w sumie ciezko to nazwac grupa, bo to tylko 2 osoby w koncu przyjechala to mowie do niego, czy moge sie z nimi przejsc za....10soli, bo wiecej nie mam:p dla niego to zadna roznica mowic do 2 czy 3 osob, a 10 soli droga nie chodzi, wiec wzial mnie z soba:p w ten sposob obszedlem sobie MP prawie za darmoche..:)
o 16.30 zaczeli nas wyganiac do domu, czyli szans na obejrzenie zachodu nie ma..chyba ze sie wchodzi nielegalnie i zostaje na noc..:) wiec spakowalem sie, posililem paczka ciastek bo tylko to mi zostalo i w droge..po drodze spotkalem bezdomnego psa, jakich tu w Peru jest tysiace..i dalem mu ciastko, bo taka proszaca mine robil..zasmakowalo mu, wiec dostal i drugie..potem trzecie, w koncu wyszlo na to, ze ja zjadlem jedno on 6..:)ale jedz mysle sobie, ja jeszcze dzisiaj zjem, a dla Ciebie to pewnie ostatni posilek w ciagu tego dnia....
(K)