¨To ostatnia niedziela
dzisiaj się rozstaniemy,
dzisiaj się rozejdziemy
na wieczny czas..¨
(K) a bylo to tak..
kupilem sobie niedawno nowe buty, a konkretnie trampki. Tak trampki, takie jak sie nosilo u nas (z reszta do dzisiaj sie nosi) ladnych kilka lat temu..tutaj wszyscy nosza przewaznie biale albo kremowe, rzadziej niebieskie - innych kolorow raczej sie nie nosi. A ze oni tu wszyscy sa niewysokiego wzrostu, to i stopy maja raczej nieduze, wiec jaki ja mialem problem zeby tu znalezc 43 albo 44..czlowieku! w koncu udalo mi sie znalezc odpowiednie i to dobrej firmy, bo mi dwoch naszych nowych kolegow, ktorych na miescie spotkalismy, podpowiedzialo, ktora firma jest dobra, a ktorej lepiej nie kupowac, bo sie rozleca, po pierwszym praniu - a podejrzewam, ze prac je bede co tydzien, bo sie szyyyyybko brudza..no nic. Kupilem te trampki dzien przed wyplynieciem do Pucallpy, po drodze mielismy jeszcze przygode z taksowarzem, mianowicie odjechal i zapomnial mi oddac butow, wiec kupilem sobie druga pare..:) tyle tytulem wstepu..cdn
no do tego momentu wszystko w porzo. A wiec drugiego dnia, czyli nie tego co nam kapitan obiecal wyplyw, tylko nastepnego zaladowalismy sie na statek wraz z Wloszka Alice i Rosjaninem Konstantym, ktorych spotkalismy w naszym hostelu i akurat tez szykowali sie na nasza lodke, co prawda nie do samej Pucallpy, ale noc albo dwie mieli z nami plynac..zawsze to razniej:) w ogole to jest niesamowite, dopiero co rozstalismy sie z Dunczykiem, a tu juz nowe towarzystwo nam sie nawinelo:)i tak praktycznie przez ponad 40 dni w Ameryce, rzadko kiedy podrozujemy sami..na poczatek sie troche nie zrozumielismy z Ruskim..bo oczywiscie, ze wodke to zrozumielismy, ale on cos gadal ze polowke, czy dwie..myslimy sobie: cos nie lubi chyba pic, skoro na 5 dni i 4 noce tylko tyle chce wziac..potem sie dopiero okazalo, ze on mowil o dwoch nocach, a wlasciwie to jednej i pol, bo cos kolo 4 nad ranem drugiej nocy wysiedli:) ona 34, a wygladala na 24, on 31 i tak tez wygladal, oboje dziennikarze, poznali sie w Nepalu, teraz przyjechali do Peru z Quito, gdzie byli ostatnie 3 miesiace.. Pierwszej nocy, jak tradycja karze, gdy sie Slowianie na obcej ziemi spotkaja, wypilismy kilka kieliszkow miejscowej wodki Pisco..ruskiemu chyba alkohol nie posmakowal, bo w nocy jakos zaczal rzygac na burte ni stad, ni zowad..moze sie strul ta limonka, co nia wodke zagryzalismy..? drugiej nocy juz nie pilismy, za to obejrzelismy sobie film, bo akurat mieli z soba laptopa, na nim pelno rosyjskich filmow, jeden polski (Rekopis znaleziony w Saragossie) z rosyjskim dubbingiem i jeden hiszpanski z angielskimi napisami..uff:) Amores Pierros sie nazywal. Poogladalismy, pozno sie zrobilo, wiec w kime:)
a co tej niedzieli..otoz nadeszla pamietna niedziela, w konkretnie noc z soboty na niedziele..jak zwykle caly majdan wsadzilismy do hamakow, na to przykrywalismy spiwor no i my pod spiwor tak samo..to minimalizowalo szanse dla zlodzieja, nawet dla tego doskonalego, jak go nazwalismy, czyli dla tego ktory np. dziala z kims, albo jest kaleka i nikt nie przypuszcza, ze on moze krasc..w kazdym razie wszystko bylo zabezpieczone jak trzeba, a wiec wyskoczylem z sandalow i zostawilem je pod hamakiem. Po pierwsze nie przypuszczalem, ze komus sie moga spodobac..po drugie nie zywilem do nich jakiegos wiekszego sentymentu, wiec podswiadomie mowilem sobie, ze nawret jak zgina to tragedii nie bedzie, choc oczywiscie wolabym je miec niz nie miec..coz..no wiec zostawilem moje piekne, frmowe:) sandalki pod hamakiem nie swiadom, ze komus naprawde moga wpasc w oko w nocy..obudziwszy sie rano nie zastalem ich juz w tym samym miejscu! a jednak - komus byly potrzebne..pewnie chodzil po wielu sklepach i nie mogl nigdzie takich dostac (bo one to z Niemiec byly, wiec nie dziwne) az tu w koncu gringo na statku mial takie o jakich gosciu marzyl..wiec grzechem bylo zostawic, nowiuskie sandalki!:D ciekawe tylko co gosc zrobi jak wsadzi noge do takiego kajaka 44...waty to on juz tam nie upcha..:p
dla wszystkich, ktorzy sie teraz zastanawiaja, co ja biedny zrobie i w czym bede chodzil..otoz po pierwsze mam trampki:) a po drugie..zawsze moge kupic sobie klapki albo japonki, za...3 zlote:)
(P.)Na statku (juz "pierwszego" dnia, czyli wtedy kiedy rzekomo mielismy wyplynac...) zaczelismy sie rozgladac za miejscami do spania. Ja sie czulem przy tym (a wlasciwie to tak mniej wiecej przez caly rejs) jak tarcza strzelnicza - tzn.: cel jaki sobie obrali wszyscy zlodzieje na lanchi (a najwieksi z nich, jak powszechnie wiadomo to zaloga... hehehe:), a ja to sobie mysle ze i polowa pasazerow nie miala by nic przeciwko temu zeby cos od nas pozyczyc na dluzej. Ale o tym co pozyczyli, i dlaczego musimy wracac do Polski to juz Karol napisze.... :P
Ale bylismy dobrze zorganizowani: plecaki zawsze razem pospinane (no moze poza pierwszymi 2 dniami...), nigdy nie zostawialismy naszych rzeczy bez spojrzenia jednego z nas (poza porankami, kiedy musielismy w miare w jednym czasie udac sie do toalety, po jedzeniu lanchowym...), mielismy sporo zapasow owocow, picia (piwo niestety trzeba bylo dokupic, okzalo sie ze po 25 malych piw na glowe to dla nas za malo w ten upal, i juz 3 dnia musielismy oproznic lodowke okretowa...), zawsze bylismy w stanie wskazujacym na nasza bezsporna trzezwosc (poza momentami kiedy pilismy, palilismy, jedlismy coke i pilismy ayalasko - taki halucynogenny napoj prosto z jungli...). Tak wiec nic zlego nie moglo sie nam przytrafic. I tak tez sie stalo. Jestesmy cali i zdrowi w Pucallpìe, jutro jedziemy do Limy.
Jeszcze co do jedzenia na statku: stwierdzam, ze poza sniadaniami (na ktore skladal sie taki kisiel, nie-kisiel z bulkami, taki smak mialo ze za pierwszym razem myslalem ze pobrudze kucharaza...), to reszta mi smakowala! Nawet mieso i warzywa mozna bylo znalezc. A nie sam ryz z platanosami. Karol natomiast pare razy odmowil spozywania tych specjalow, dlatego dzis chudzina taka, chinski obiad (to jest prawdziwy paradoks. Gdzie najlepiej (najsmaczniej i najwiecej i najtaniej rzecz jasna) mozna zjesc w Peru? W chinskiej knajpie...), wciagnal bez zmruzenia oka:P
Ja mysle tez sobie czasem ze poza tym ze mi to po prostu smakowalo (bo bylem glodny), to mialy wplyw jeszcze dwie rzeczy:
1. Tutaj w AP to czasme mozna sie poczuc jak prawdziwy "krol" (szczegolnie na Napo), bo panuje tu kultura: nigdy nie mowie nie. Tak jakby nie potrafili odmawiac czy co... Oczywiscie jak czegos nie maja o co sie prosi to nie wyczaruja, albo jak chcemy kupic za 10 procent wartosci to tez nie sa tak glupi ze to sprzedaja bo nie potrafia mowic nie... W tej sytuacji to bylo tak: daje kucharzowi miske, naklada mi cos tam. Oddaje, w srodku torche suchego ryzu, jakies warzywa... I sie go pytam czy ma sos? Oczywiscie nie zrozumial. Wiec jedynym rozsadnym wyjsciem (wiem ze maja ten sos, bo dal mi wlasnie kawalatek kurczaka z gara (takiego mega wielkiego)), to wejsc do kuchni (przepchnac sie kolo kucharza stojacego w drzwiach) i pokazac mu w garnku co sie chce. Ewentualnie samemu nabrac. I tak tez robilem. Moze dlatego Karolowi nie smakowalo? :P I takich sytuacji jest (bylo) tysiace, jak trzeba znalezc jajka w wiosce (podczas splywu Napo), to pewnego razu Karol z Runim chyba z 2 godziny chodzili po domach i szukali, i wrocili, z dwoma... Ehh... Ale Karol mi powiedzial, ze w kazdym z domow to ich czyms innym czestowali, tzn.: albo aguardiente albo masate... :P
Albo jak sie idzie do sklepu, to oczywiscie ze mozna wszystkiego dotknac! Nawet trzeba. Albo jak sie kupuje cos na ulicy do jedzenia (np kawalek ciasta), to nie ma problemu zeby kawalek odlamac i np powiedziec: dziekuje. I tak ktos inny kupi. W sumie to ciekawe. Ale ciezko to opisac. Czekam na komentarz Swierszcza i Lukasza, jak oni to widza.
2. Moim zdaniem kucharz (a wlasciwie bylo ich 2) to hetro nie byli... Dlatego w przeciwienstwie do "zwyklych" pasazerow mialem (i Karol tez, moze on nawet wieksze, wiecie jak zawsze te swoja klate pokazuje...:P) fory.
Dodam jeszcze, ze z geograficznego punktu widzenia, na trasie Iquitos - Pucallpa, spotkalismy sie dosc odmiennym krajobrazem, ktory spotkalismy podczas splywu Napo. Przede wszystkim brzegi byly nizej "zawieszone", w zwiazku z tym znaczne polacie terenu bezposrednio przyleglego do koryta rzecznego sa okresowo zalewane (na niektorych takich obszarach, ktore sa w miare plaskie i piaszczyste, tzn. bez chwastow, ludzie sieja ryz, ktory rzecz jasna zacznie rosnac podczas kolejnej pory deszczowej), co doskonale widac po barwie gleby oraz obumarlych konarach, pniach drzew ktore niesione wczesniej przez rzeke "zostaly" na tych lachach piasku podczas obnizania sie poziomu wod. Ponadto, w "zamknietych" jeziorkach, powstalych na skutek zmniejszania sie poziomu wody w Ukajali, na ladzie, tubylcy bardzo latwo lowia ryby, bo te mowiac kolokwialnie: nie maja dokad uciec.