(K) Ok guys..cholera jasna, szalony dunczyk..dzien jak co dzien..jako, ze jak wczoraj przybilismy do brzegu to byla juz ciemna noc , a konkretnie godz 19.30, to nie wiedzielismy za bardzo gdzie doplynelismy..dzis sie okazalo ze jest tu szkola, ale nieczynna bo nie ma nauczyciela, ktoruy chcialby uczyc..oprocz tego kilka domkow i stado krow, ktore w nocy obgrzyalo nam trawe wokol namiotu..Piotrek spal na lodzi, wiec nie slyszal nad uchem, w odleglosci 10 cm oddechu byka, ale za to slyszal milion sto tysiecy owadow, wiec nie wiem kto mial gorzej.. w kazdym razei wstalismy, zjedlismy, i w droge!
po drodze napotkalismy ten duzy statek, ktorym mielismy plynac do Iquitos..otoz cumowal przy jednej z wiosek, a pasazerowie stawiali drewniany domek - taka widac dorywcza praca, skoro i tak siedza i sie nudza..zrobilismy zakupy w ich sklepie tj. pomarancze, wode, ryz, ciastka i ruszylismy w dalsza droge..
podroz nasza odbywala sie tak: albo wioslowal jeden, albo dwoch..trzech wioslowalo w wyjatkowych sytuacjach, gdy np znosilo nas na brzeg, albo jak lal taki deszcz ze czubka lodzi nie bylo widac, albo gdy np na rzece pojawiala sie jakas naturalna przeszkoda no i nalezalo ja ominac, a dwoch nie dawalo rady..no wiec ja lezalem z przodu, rozmyslajac i robiac zdjecia, Piotrek majstrowal cos na pokladzie, a wioslowal Runi..swiecilo sloneczko, cwiekraly ptaszki, w trawie wesolo cykaly cykady - sielanka..nagle dalo sie slyszec ciche:^hey guys^, gdy wtem obrocilismy sie na Runiego a ten wioslowal jak szalony..nie wiedzielismy z poczatku o co chodzi, ale po chwili gdy spojrzelismy przed siebie zrozumielismy..zblizalismy sie i to szybko w kierunku zaje...konara, ktory wystawal z wody gdzies na pol metra, a zderzenie z nim grozilo nam w najlepszym wypadku rozwaleniem lodki..:>dorwalismy wiec do wiosel we trojke, by uniknac zderzenia, ale konar zblizal sie do nas, a my we trojke nie potrafilismy zmienic kursu lodki, bo prad byl zbyt silny..chlopaki we dwoch z tylu, ja z przodu..zabraklo nam moze z 80cm, by ominac konar z prawej strony, jak nie zapìer...uderzylismy w niego, to az sie buda zatrzesla, lodke podnioslo do gory, ale na plecy sie na szczescie nie przewrocila..wtedy to moglibysmy sobie plecaki az do Manaus kompletowac w wodzie:)a wiec uderzylismy w ten konar, lodke podnioslo, a wiec uwiesilem sie na tym konarze, by wszedl pod lodz, ale nic z tego!wiec staralem sie tak wymanewrowac tym konarem, by obrocil nasza lodke tylem do przodu..cos jak ramie od cyrkla: przykladamy w jednym miejscu, a drugim ramieniem rysujemy okrag:) a wiec naparlem z calej sily na konar, a rufa wykonala piekny okrag i obrocilismy sie dupa w kierunku jazdy..cala ta akcja jak juz przypieprzylismy nie trwala dluzej jak 5-6 sekund ..uff..nic na szczescie z lodka nie stalo, moze troche sie wiazania naruszyly, ale nie przeszkadzalo to w dalszym podrozwaniu:) pytam sie wiec od razu Runiego: Runi dlaczego nie powiedziales nam predzej, ze jest konar, zebysmy Ci pomogli?!!!?!?!!?!??! I don^t know guys........hehe..gdy juz z nas troche emoche opadly to mowimy do tego szalonego Dunczyka: nastepnym razem powiedz nam predzej ok. na co on z usmiechem jakby nic sie nie stalo: ^ok guys^:) i w taki o to sposob uszlismy smierci z zyciem po raz pierwszy...:D
nie dluzej jak dwie godziny pozniej dopadla nas taka zajebista ulewa..to bylo cos..nie nadazalismy wioslowac. a do tego wplynelismy w jedna odnog rzeki, na tyle waska ze do obu brzegow mielismy nie wiecej jak po 15 m..szukalismy jakies chaty na nocleg, bo juz sie pozno robilo, a do tego przemoklismy do suchej nitki, wiec nie chcialo nam sie juz wiecej plynac tego dnia..na lodce bylo o tyle ciekawie, ze ciuchy nie nadazaly schnac..bo jednego dnia bylo wszystko suche, a na drugi dzien, albo jeszcze tego samego dnia po poludniu przychodzila ulewa i znowu mokro..wyobrazcie sobie jak to pieknie pachnialo po kilku dniach ciaglego schniecia i mokniecia, bez prania oczywiscie..:p
tego wieczoru znalezlismy nocleg w Santa Marii u rodzinki, ktora uraczylismy najpierw Spritem (pili jak najlepsza wodke: delektujac sie, dzielac po rowno, nalewajac kazdy z osobna do kubeczka..), a potem poczestowalismy ich aquardiente:) chlopaki zrobili kolacje, jak zwykle makaron z tunczykiem z puszki (teraz jak widze tunczyka po 9 dniach na rzece to chce mi rzygac), czasem byl ryz, a do tego po 1 (slownie jednym) jajku na twardo lub omlecie, ktorego Runi przyrzadzal z bananem:) kolejny dzien dobiegl konca