Zaraz po wyjsciu z kafejki w Alice Springs poszedlem na zakupy, a potem - znowu szukac dobrego miejsca na lapanie stopa. I tak sobie ide, plecak mnie do ziemi przygniata, i mysle: "troche goraco, daleko pewnie trzeba isc... hmm, co tu poradzic?" I patrze na jakis gosciu cos tam na ulicy robi i stoi kolo auta, no to wale i sie pytam jak daleko jest do tej wylotowki, na co on mowi, ze kawalek jest. Jakies 10 km, moze wiecej. "Super!" - mysle sobie. Mialem z nim jeszcze kontakt wzrokowy, wiec sie pytam: "a czy Ty moglbys mnie tam podrzocic?". Spojrzal na mnie, na moje biale w czerwonym pyle spodnie, zarosnieta brode, i mowi: "Eeee... Dobra wskakuj". Jest! Jest! Jest! Nawet nie wiecie jak to jest spacerowac w srodku Australii z plecakiem dla takiego bialasa jak ja...
Sie z reszta okazalo, na moje oko, ze to nie bylo 10 km, tylko z 20 najmniej... Chyba bym na boze narodzenie doszedl.
Nic to, gosc wyrzucil mnie na skrzyzowaniu z Alice do Uluru, i siedze na poboczu. Byla juz chyba 3 albo i pozniej, a do pokonania jakies 400 km. Mysle sobie: "pewnie i tak sie juz dzis nie zatrzyma, zwlaszcza ze nic nie jedzie..." I przygotowuje sie mentalnie na spanie na poboczu, jakis mega wyczyn to nie jest, ale szczerze - to potrzebowalem prysznica...
Jedzie auto! Zrywam sie, widze je z daleka, wiec zdarzam sie ogarnac, dobiegam do skraju ulicy (siedzialem w cieniu na plecaku), i macham. Nadjezdza, a w srodku kobieta, moze kolo 40 - 50 lat, i patrzy na mnie. I widze w jej oczach normalnie przerazenie na mysl zabrania autostopowicza, oczywiscie moze tez chodzilo o moj wyglad. Ale raczej bym obstawial na to pierwsze.
Dziwne, bo tu podruzuje mnostwo ludzi na emeryturze, sie ich nazywa: "white nomads", co moim zdaniem jest raczej nieporozumieniem, i powinno byc cos: "white whole-trail-home-equipment-slow-riders"... Ale zmierzam do tego, ze oni sie nidgy nie zatrzymuja... dziwne, bo przeciez kiedys ludzie podruzowali stopem nie?
No nic, wraca, na miejsce. Siedze. Po jakichs 15 min, patrze jedzie kolejne auto. Niestety nie jeep, tylko takie miejskie, wiec mysle sobie: "eeee, mieszczuchy, to mnie raczej nie podrzuca, ale - nigdy nie wiadomo!!" Wiec wstaje, macham lapa. I wiecie co?! Zarzymala sie babka, taka gdzies kolo 30. I wiecie dokad jechala? Do Uluru! Hehe... I wiecie co jeszcze? To Pani straznik byla parku, wiec mi poopowiadala co tam sie dzieje, jak skaly sa zbudowane, i takie tam. Bardzo sympatyczna.
I tak dostalem sie do Yalura Resort Camp kolo Uluru....