Rano dosc szybko sie spoakowalem i ide na droge lapac jakas okazje, ale ze stalem wlasciwie na stacji benzynowej, to zaczepialem tez tych ktorzy tankowali. Ide wiec do takiego jednego, pytam sie o podwiezienie, mowi: OK, jedziemy. Ostatecznie przejechalem z Mikiem jakies 1000 km na poludnie, ale po drodze zachaczylismy o Elsey NP i Daily Water.
Atrakcja pierwszego mial byc park narodowy z goracymi zrodlami. No szczerze to moze i one byly gorace, ale raczej dla Australijczykow :P, zimne tez nie byly. I tak sobie myslalem: "eee, gorace zrodla, nic takiego". I tak sobie siedze na kampingu, i patrze, i widze ze palmy ktorych jest sporo w parku obsiedzone sa mnostwem ptakow.
Po jakims czasie, jeden sie wzbil: i to nie byl ptak, tylko normalnie nietopotwor. no chyba z metr rozpietosci skrzydel maja tamtejsze nietoperki. Ale najciekawsze, jak wieczorem, tysiace tych piskliwych stworzonek zaczyna latac: pi pi pi, normalnie niebo robi sie czarne.
Po Metarance udalismy sie do Daily Water, gdzie znajduje sie (ponoc) calkiem slawny pub. Wystruj, rzeczywiscie robie wazenie. szczegolnie staniki: jakies kilkaset, jeden obok drugiego nad pubem :) Generalnie, caly klub jest wystrojony flagami, znaczkami, pieniedzmi, czesciami garderoby, rejestracjami - kazdy cm kwadratwy jest czyms pokryty. Calkiem przyjemnie.