(P.) 20 kwietnia jak wiecie udalo sie nam kupic bilety na lodz do Rocafuerte, co dziwne jak na tutejsze zwyczaje wyplynelismy punktualnie o 7.30 tak jak bylo w planie. A co jeszcze dziwniejsze dotarlismy na czas, czyli po planowanych 8 godzinach na rzece osiaglelismy ostatnie Ekwadorskie miasto na Rio Napo.
Wczesniej, jeszcze w Coce dosiadl sie w ostatniej chwili jakis bialy, wlasciwie przebialy europejczyk. Czyli taki mniej wieceej jak ja :) Ja stawialem ze to Norweg, Karol ze Fin. Jak sie pozniej okazalo, to po prostu szalony Dunczyk, zwany szalonym Norwegiem takze :) Ale o tym pozniej.
W Coce (w ktorej notabene kupno koki, mimo tego ze sie staralem, jest bardzo trudne i nam sie niestety nie udalo:/), poznalismy pewna Chilijke, Nicole. Pozniej okazalo sie ze jest w podrozy z 4 studentami po Amazoni, a dokladnie zajmuja sie problemem ropy w regionie i planowanej budowie kanalu, czy jakiejs drogi. W kazdym badz razie, czegos co pozwoli Brazylijczykom transportowac swoje towary z pominieciem drogi dookola Ameryki. Choc na razie wydaje sie Wam to nieistotne, zobaczycie ze pozniej dla nas bylo, powiedzmy w pewnym momencie; sprawa kluczowa....
Sam "rejs" to dla mnie pierwsze zetkniecie z dzungla, tzn. niesamowity widok gestego jak... Dlugo sie nad tym zastanawialem ale trudno znalezc porownanie z czyms w Polsce, wiec jedyne co mi pozostaje to: tak gestego lasu jak glupi sa nasi politycy, albo jak trudna dla mnie jest statystyka :) to w zyciu nie widzialem.
Tak czy siak w Rocafuerte znalezlismy mieszkanie razem z tymi wspomnianymi studentami, potem udalismy sie na calkiem smaczny obiad. A pod wieczor, przy piwie toczone byly rozmowy ekwadorsko-chilijsko-polskie o zyciu, smierci i Rio Napo.