(P.) A wiec,
nie wiem dlaczego ale kazde miasto ktore odwiedzamy na poczatku wudaje mi sie niczym specjalnym (oczywiscie i tak jest samo w sobie specjalne: bo lezy w AP, bo jest wielkie np. Bogota, bo jest ladne np. Quito, itd...). Ale taka Coca na pierwszy rzut oka to na prawde nic specjalnego (w dodatku caly czas pada, od momentu naszego przyjazdu, czyli jakichs 30 h, padalo: czyli jak na nasze polskie standardy: lalo jak z cebra, 5 razy - tylu sie doliczylismy, a w nocy to nie wiem bo spalismy...).
A dzisiaj: zmienilismy hotel: 3 dol za noc. Taka troche nora, zamykana na klodke, jak piwnica. Ale jak dla mnie to tu wszystko jest takie same. Tzn. restauracja od kuchni na ulicy rozni sie tylko wygladem. Natomiast sposob przygotowania (albo przechowywania:) jedzenia jest taki sam: Pani robi cos raczkami, wszedzie biegaja karaluchy albo lataja jakies owady. Takie sa (chyba) tropiki i trzeba sie z tym pogodzic. A wrecz cieszyc sie tym :)
Wczoraj tez (jak widzicie na zdjeciach) sprobowalem lokalnego przysmaku, ponoc znakomitego na kregoslup (chyba..): larw palmowych... Pani sprzedawczyni (na ulicy oczywiscie) wyciaga z pojemnika z woda zywe larwy i nabija je na patyczek. I smazy. Czasem jeszcze zyja, i widac jak sie preza pod wplywem ognia. Zycie. Moge powiedziec tyle, ze taka larwa to nie chcialbym byc.
Jak to zobaczylismy z Karolem, to sie smialismy i niedowierzalismy jednoczesnie. Karol powiedzial ze musial by byc w ch... olere glodny zeby to zjesc. Ja natomiast, ze w zyciu trzeba wszystkiego sprobowac. Choc checi to nie mialem wielkiej. Zbieralem sie w sobie chyba z 10 minut. W koncu jakas popitke kupilismy (niestety tylko wode, choc z checia wychylilbym 100 na odwage...) i poszlismy kupic.
Zaplacilem 1 dolca. Wzialem te male, obrzydliwe w widoku larwy nabite na paleczke, swoimi trzesacymi sie palcami, i nie wiedzialem co robic?!
Karol (slusznie, jak sie za moment okazalo) doradzal zeby pojsc z tym gdzies na ubocze. Co by nie widzieli mojej porazki i aby nie urazic sprzedawczyni. Ale ja ostatkiem swojej odwagi mowie: a po co?
Usiedlismy z boczku, odkrecilem wode. I zabralem sie do konsumpcji...
Te larwy w dotyku takie mdle sa, (na pytanie jak smakuja Pani powiedziala: mayoneze, co troche zdradzalo jakiej sa konsystencji...), miekkie i troche jak guma. A ja myslalem ze beda chrupiace, jak w "Krolu Lwie"...
Zerwalem jedna, tak sie odrywala od patyczka powoli... Potem odrerwalem glowke. I wsadzilem do ust...
Poczulem takie male wloski, ktorymi obrosniete sa te male tluste cialka, tylko raz poruszylem szczeka chcac rozgryzc te larwe. Jak mnie nie wygielo, jak mnie nie odrzucilo. Przez chwile myslalem, ze razem z robakiem to poprzedni obiad Wigilijny wydale...
Dosc. Ja tez stwierdzam, ze musial bym byc w ch...olere glodny zeby sie skusic raz jeszcze. A moze potrzebuje wiecej czasu? Jak myslisz Lukasz? :P
Dzis natomiast od rana: czyli od ok 11, rozpoczelismy wedrowke po miescie. Tzn. poszukalismy szewca ktory przerobil by troche Karola plecak, co by byl bardziej praktyczny. Jak juz go znalezlismy to chyba z 2 godziny zabralo mi tlumaczenie co chce zrobic, i dlaczego pasek ktorego on chce uzyc jest niedobry. W trakcie jeszcze oczywiscie obslugiwal innych. Potem powiedzial, ze on nie ma takiego czegos. Wiec spytalem sie gdzie moge kupic. Powiedzial nazwe sklepu i gdzie jest wiec wale. I sie skonczylo tym ze odwiedzilem kolejne 5, gdzie rzekomo bedzie a i tak nie kupilem...
Wrocilem do szewca, powiedzialem ze nie moglem sie dogadac, jeszcze raz pokazalem mu dlaczego material ktorego on chce uzyc jest zly. Tym razem sie zgodzil ze mna. Wsiadl na motor, nie minelo 5 minut jak wrocil z dobrym paskiem.
Aha, jak przyszlismy do szewca to jego zona miala rozciety palec i krwawila jak cysterna. Troskiliwy maz nie majac nic pod reka chcial jej przewiazac rane taka guma jak sie uzywa do np. majtek czy cos. Jak to z Karolem zobaczylismy to postanowilismy sie zabawic w ostry dyzur, a ze akurat mielismy ze soba apteczke to przewiazalismy kobiecinie palucha plastrem. Oczywiscie dalej krwawil, bo musial skoro Pani szewcowa nie przestala naprawiac butow...
Potem obiadek, talerz surowki, z ryzem, miesem i taka fasolka jak u nas po bretonsku i picie za 2 dol...
Teraz czekamy na plecak. A zaraz ide kupic bilet na lodz. Gosc mial byc po 12, wiec przychodze po 13, domyslajac sie ze i tak sie spozni. Ale nie mial AKURAT czasu i zeby przyjsc za 2 h... Tranquillo...
Okazuje sie wiec, ze nawet w Coce mozna cos porobic :)
(K) dobra. mamy bilety na jutro na 6.30. Jesli nic sie nie zmieni (co wcale nie jest takie pewne) to jutro wyruszamy do Nueva Rockafuerte, stamtad jakas lodka do Pantoja (po pieczatke wyjazdowa z Ekwadoru) i dalej jakas lodzia do Iquitos rzeka Rio Pano, a potem kawalek Amazonka..niech Moc bedzie z nami:)
P.S. Juz nie musze pisac, prawda?:)