Geoblog.pl    pomarancz4    Podróże    Austaralia, czyli gdzies daleko na poludniu....    Port Hedland
Zwiń mapę
2011
04
wrz

Port Hedland

 
Australia
Australia, Port Hedland
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 706 km
 
Jest okolo 14. Zar zwrotnikowego slonca bez ani jednej chmurki leje sie na glowe, jak jakas okrutnie gesta i lepka oliwa. Gdyby nie czapka, pewnie wypalilo by dziure w glowie (a mowia ze alkohol szkodzi...). A po glowie przyszla by kolej na plecy, rece, nogi. I po jakims czasie w czlowieku nie zostala by ani kropla wody. A to koniec zimy!!!! Wiec co dopiero sie dzieje latem? Szczerze, jakos sie do tego nie pale, ale nie byl bym soba, jesli tego kiedys nie sprawdze...

Od jakichs dwoch, godzin siedze na poboczu drogi, na wylocie Port Hedland, tuz za stacja benzynowa i motelem. Oczywiscie wszedzie dookola czerwona gleba. Wdziera sie niewiadomo jak i kiedy, i ja tez jestem czerwony, i wszystko inne tez jest czerwone. I slonce. I czerwono...

Poniewaz Port Hedland to jedno z tutejszych zaglebi gorniczych, po drogach jezdzi mnostwo ciezarowek, a dokladniej jakby powiedzial pewien z moich wykladowcow: CIEZARWOW, czy pewnie jakos tak... Jak dla mnie sa na prawde ogromne, i pewnie dlatego nazywaja je tu: road train. I jak najbadziej zasluguja na to miano. Choc jak dla mnie to dlugosc, ktora dochodzi do 50 m, czy tez ilosc przyczep, ktorych jest cztery, nie robi takiego wrazenia jak dzwiek jaki wywoluja te ciezarowki. Slychac je juz z daleka, ryk silnika wielkosci malucha, wydobywajacy sie przez rury wydechowe jest jak dudnienie kowalskiego miecha, jak wystrzal armatni, a najlepiej powiedziec: jak pociag.

Wiec siedze tak na tym poboczu, oczywiscie ciezarowki sie NIE zatrzymuja na moja desperacko uniesiona LEWA reke, podobnie inne kopalniane auta, generalnie, nikt sie nie zatrzymuje. Prawdopodobnie jest za pozno. Do Broome, ktore jest oddalone o 600 km, przed zmierzchem raczej sie nie dojedzie, a po zmierzchu z kolei sie nie jezdzi, poniewaz istnieje duze ryzyko spotkania krowy na drodze lub jeszcze wieksze, ze wyskoczy kangur. A rezultat tej konfrontacji raczej nie jest zawsze taki oczywisty... Dla kierowcy i pasazerow, rzecz jasna :)

Tak wiec siedze, i siedze, i siedze... Nagle za moimi plecami przejezdza dosc rozklekotany Ford, 4x4. Mija mnie, zatrzymuje sie jakies 20 m za mna, i cofa sie w moim kierunku... Podchodze do auta, w srodku siedzi mezczyzna, zdecydowanie starszy ode mnie. Chudy jak szczapa. Spalony na braz, tysiacami slonc, ma potargane wlosy. W aucie lezy mnostwo jakichs narzedzi. Czyli ktos taki jak ja, za iks lat :D

I mowi do mnie jakims takim dziwnym angielskim, ktory nawet ja rozpoznaje, ze to nie rdzenny australijczyk... Pozniej sie dowiedzialem, ze to Szkot. Strasznie ciezko bylo czasem zrozumiec, a czasem to w ogole myslalem ze mowi po polsku.
- Stad nie zlapiesz nic, mosisz isc na poczatek stacji - i tlumaczy, gdzie i jak... Ehh. Po chwili mowie do niego ze nie wiem gdzie jest to WLASCIWE miejsce, i czy nie moze mnie tam podrzucic.
- Ok. - mowi. Laduje wiec moj plecak na pake, i wskakuje do jezdzacego warsztatu. Po drodze rozmawiamy o tym, ze jest just troche za pozno na stopa dzis. A ze nie mam ochoty spac na poboczu, stawiam niedwuznaczne pytanie:
- Skoro nie ma dzis szans na stopa, to czy znasz moze miejsce gdzie moge sie zatrzymac? Yyyy.
Na mniej niz sekunde zapada cisza, i po chwili nieznajomy pyta sie:
- A masz namiot?
- Mam - o dobra mysle sobie, juz jestem w polowie drogi :)
- To mozesz sie zatrzymac dzis u mnie - jest, jest, jest. Ciesze sie w duchu i wyobrazam sobie zacieniony ogrod...
- Dzieki - na co on odpowiada.
- Skoro dzis nie jedziesz, to wstapimy tu jeszcze na piwko - powiedzial wskazujac na pub w tym motelu.

Wchodzimy do baru, normalnie jak na amerykanskich filmach: jakas pol-country muzyka w tle, na ekranach telawizorow footy, dlugi bar, na scianach wyniki jakiejs tajemniczej gry, w ktora graja lokalesi (chyba cos pomiedzy lotkiem a obstawianiem meczy). Dave, bo tak sie nazywa tajemniczy nieznajomy, kupuje piwko, i pare tych tajemniczych kuponow. Ja rowniez zaopatruje sie w ten wspanialy trunek, i wychodzimy na zawnatrz. Pijemy piwo, rozmawiamy, a dokladniej staramy sie porozumiec, choc przyznaje ze z kazda chwila , prawdopodobnie przez piwo..., bylo coraz lepiej. Potem kolejne piwo, rozmawiamy. Az wreszcie, Dave mowi:
- Dobra, kupimy jeszcze piwo i jedziemy - tak wiec wstajemy od stolika, Szkot idzie do baru, gdzie nabywa karton piwa, czyli 30 puszek, mysle sobie: "swoj chlop", i ladujemy sie do jego rozklekotanego Forda.

Wyjezdzamy poza miasto, gdzie nie ma juz kompletnie nic, ale spoko, powiedzial mi wczesniej, ze tam mieszka, wiec sie jakos specjalnie nie przejmuje. Po paru kilometrach skrecamy w boczna droge, i zaraz potem, do miejsca gdzie Dave mieszka. A domu jak nie bylo, tak nie ma! Dookola tylko jakies rdzewiejace auta, albo koparka, albo cos innego z metalu. Wszystko porosniete trawa nie koszona od chyba 10 lat. I gdzies mniej wiecej na srodku tego bajzlu stoi mini "miasteczko", na stale uziemionych przyczep kampingowych. Cos jakby postnuklearny swiat, albo favele tylko ze w wersji australijskiej. "Oho, mysle sobie! Bedzie fajnie".

Dojechalismy wreszcie do "domu" Dave, czyli rozlatujacej sie przyczepy. Dookola walaja sie jakies kable, przewody, narzedzia - mnostwo jakiegos szmelcu. W srodku karawanu... Powiem tak: ten bazjel nawet mnie przerazil. Jednak to co sie dzialo potem, to juz nie na tego bloga... :)

Reasumujac: Dave mimo odpuchajacego wygladu, okazal sie fantastycznym czlowiekiem, ktory:
- dal mi dach nad glowa
- nakarmil i napoil
- zapewnil prysznic i inne zbytki
- nastepnego dnia spedzil ze mna jakies 4 godziny czekajac na stopa

Takie chwile przywracaja mi wiare w ludzi, i to ze jednak nie wszystko jest na sprzedaz, a wlasciwie, to co jest na sprzedaz, zalezy tylko od nas. I wiecie co Dave powiedzial mi na koniec:

"Po prostu, pomoz komus kiedys tak, jak ja pomoglem tobie".

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
idut
idut - 2011-09-04 18:23
Relacja zapowiada się ciekawie :-) udanej wyprawy!!! chętnie będę podglądała bloga...
 
nieznana
nieznana - 2011-09-04 20:50
jak w filmie....
 
Lenny
Lenny - 2011-09-06 19:30
pewnie całe "osiedle" nie mogło usnąć przez waszą libację, piękna historia
 
 
pomarancz4
Karol&Piotrek Froń&Szczypkowski
zwiedził 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 108 wpisów108 512 komentarzy512 923 zdjęcia923 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
26.02.2009 - 02.04.2010